Przez ostatnie trzy tygodnie z poczuciem grzesznej rozkoszy stwierdziłam u siebie niemożność pisania. Uprawiałam więc prokrastyncję zawstydzona i szczęśliwa jednocześnie. Zadziwiona, że wszyscy wokół chcą z nią walczyć.
Ta dziwna postawa zdradza podobieństwo do lenistwa. Nagle znika upodlający pośpiech, a to z kolei otwiera pole różnym złodziejom czasu i uwagi, którzy dobijają się o najlepsze dla siebie okno pogodowe. Polubiłam robić nic. Więc jeśli zadasz mi pytanie: jak zwalczyć odkładanie na później, odpowiem, że spokojnie się nad tym zastanowię i wrócę do tego jutro lub pojutrze. Potrafię bowiem odłożyć wykonywanie zadań w czasie, wymyślić sprawy, które mnie rozpraszają. I przedłużać z lubością chwile, kiedy robię wszystko, tylko nie to, co trzeba.
Dlatego właśnie przed napisaniem pierwszego zdania kolejnego tekstu dałam się skusić na wizytę w dziale książek pewnej popularnej sieci klubów. Szybko zostałam otoczona sporą liczbą wysoce konsumpcyjnych katalogów, które popchnęły mnie do analizy porównawczej butów i torebek. A jak wiadomo, na zdrowiu nie można oszczędzać.
Potem postanowiłam napić się herbaty, by pobudzić w sobie wenę. Zostawiłam ją w czajniczku, by się zaparzyła, a sama rozmawiałam z przyjaciółką, która nie ma nic do powiedzenia, ale za to mówi długo i namiętnie.
Potem spędziłam trochę czasu na LinkedIn, gdzie ludzie komplementują się nawzajem, aby znaleźć pracę lub klientów. I dużo czasu na Facebooku, gdzie z kolei ludzie wychwalają partnera, zdają relacje ze spotkań towarzyskich, publikują zdjęcia ukochanych, bliskich, dzieci albo odnoszą się do osiągnięć, piszą o efektach treningów, skutkach diety, sukcesach odnoszonych w pracy itp.
Nadal nie napisałam ani linijki.
Zanim dałam się ponieść najnowszym wiadomościom, które są smokiem pożerającym czas i wiecznie głodnym, rzut oka na portale, żeby zobaczyć, co nowego. Wreszcie powiedziałam sobie, że trochę ćwiczeń dobrze mi zrobi. Otworzyłam rozkład zajęć oferowanych mi przez moją szkołę jogi, zrobiłam codzieną praktykę.
W moim tekście wciąż nie przybyło ani linijki.
Zakończę dzień sprawdzając, czy liczba kroków na mojej „zdrowej” aplikacji jest wyższa niż poprzedniego dnia, później zajrzę po najświeższe wiadomości ze świata na X (dawniej Twittera) i pomedytuję nad czasem, który uparcie daje nam do dyspozycji tylko 24 godziny dziennie, z czego jedną trzecią zabierają w całości łóżka.
Lenistwo. Niektórzy teoretyzują na jego temat, mało kto je usprawiedliwia, wielu je potępia, gdy tymczasem to ledwie drobna wada, protest wobec zabiegania, niemal sztuka życia. Szczególnie, jeśli lenistwo jest praktykowane dyskretnie i tym bardziej, jeśli jest to tylko okres przejściowy, co często się zdarza.
Razem z dwiema swoimi siostrami: powolnością i redukcją, lenistwo jest smacznym sposobem życia, które przez większość czasu przynosi równowagę i dobre samopoczucie osobom praktykującym je regularnie. Wysoce wskazane dla serca, ducha, niweluje stres, reguluje oddech i pozwala lepiej spędzić czas w towarzystwie swoim i innych.
Czas chyba wrócić do tego, kim naprawdę jesteśmy i ograniczyć swoje potrzeby. Zmienić przerzutkę i z zadowoleniem przyjąć zwolnienie rytmu. Spowolnić tempo nowego życia oraz pilnować, aby głowa i jej zawartość jednak ciągle czuwały. Dać sobie czas na przemyślenia. Pogodzić się w faktem, że nie na wszystko starczy nam czasu, więc mądrze decydować, na których zadaniach skoncentrujemy wysiłek, a które zaniedbamy. Smakować, wybierać, decydować.
Człowieku, kiedyś kochałeś nadmierną konsumpcję, teraz pokochasz coś odwrotnego. Masz prawo do sprzeczności. Masz prawo do swoich praw.