Wszystko w życiu ma swoje konsekwencje. Ale jako dojrzali ludzie sami decydujemy, z jakimi konsekwencjami możemy i chcemy żyć.
Jeśli rano zdecyduję się założyć buty do biegania i pójść pobiegać, wiem, że będę po tym się świetnie czuć, ale muszę zaakceptować fakt, że nie mogę zostać w swoim ciepłym, przytulnym łóżku. Jeśli odwołam randkę w ostatniej sekundzie, zyskuję wolny czas, ale mogę ryzykować związek. Jeden zysk, jeden koszt – mój wybór.
Ludzie przychodzą na moje zajęcia z wielkim cierpieniem, spowodowanym ich przekonaniami, że nic nie da się już zrobić. Z pewnością wielu z nich ma nadzieję, że pokaże im magiczne wyjście z trudnej sytuacji, co pozwoli im poradzić sobie z ich frustracja czy lekiem. Czasami jednak mają moment „aha”, kiedy uświadamiają sobie: „rzeczywiście, nic nie da się zrobić z ta sytuacją. Mogę ją tylko zaakceptować, a potem zobaczę, jak mogę sobie z nią poradzić”. To niesamowite, jak wielką ulgę może przynieść ta prosta świadomość.
Swoją drogą zawsze znajda się ludzie, którzy źle rozumieją, na czym polega akceptacja. Myślą, że muszą pogodzić się z daną sytuacją, szukać jej pozytywnych stron oraz dobrze o niej mówić. Tymczasem – to nie o to chodzi. Nie sposób przecież gorączkowo szukać dobra w sytuacji, kiedy tracisz kogoś bliskiego albo konfrontujesz się z diagnozą poważnej choroby. Szczerze mówiąc: co to ma być? Że los zsyła nam bolesne ciosy, abyśmy mogli wzrastać. To bzdura albo mówiąc inaczej: toksyczna pozytywność.
Akceptacja nie oznacza po prostu zaprzeczania temu, co jest złe i stwierdzenia twardego ja skała, że słońce świeci podczas burzy z oberwaniem chmury i wiatrem. Nie wszystko ma ukryte znaczenie, nie wszystko jest okazją do rozwoju osobistego. Akceptacja oznacza przyjęcie sytuacji: złej, smutnej, przytłaczającej, jaka jest w danej chwili. Zamiast trwać w gniewie lub rozpaczy, robimy krok do tyłu i patrzymy na to z zewnątrz. Dzięki temu możemy się zastanowić, jak poradzić sobie z daną sytuacją. Ponieważ możemy zmienić sposób, w jaki sobie z nią poradzimy – to jest w naszej mocy.
Akceptacja nie oznacza rezygnacji. Akceptacja to tyle co: „Jest tak, jak jest. Tak może być. Mogę taki być, nie muszę z tym walczyć. Mogę to zmieć, jeśli zechcę, mam na to wpływ”. Rezygnacja zaś oznacza: „Tak jak jest, jest źle. Nie da się tego zmienić, więc się poddaję”.
Akceptacja ma jeszcze jeden najważniejszy aspekt: akceptację siebie. Często nie walczymy z zewnętrznymi okolicznościami, ale ze sobą. Obwiniamy siebie za to, co się dzieje i bezlitośnie się dewaluujemy za to. Robiąc to, jesteśmy często dla siebie bardzo surowi niż bylibyśmy dla kogoś innego. O ile szukamy okoliczności łagodzących u innych ludzi, o tyle nie dostrzegamy ich u siebie.
A gdyby tak zdjąć część presji z systemu? Gdyby zmienić i zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy, że wszystkimi naszymi słabymi i mocnymi stronami, potencjałami i brakami?
Przy okazji, nie oznacz to, że musimy kochać każdy aspekt siebie. Wszyscy mamy cechy, których chcielibyśmy się pozbyć, bo ciągle wchodzą nam w drogę. Nie musimy się z nimi żenić. Dobrym pomysłem jest przyjrzenie się im i decyzja, co z nimi chcemy zrobić.
Być może to jest twoje najtrudniejsze i najważniejsze ćwiczenie: zaakceptować siebie takim, jakim się jest. Bo jesteś w porządku!