Gdy byłam dzieckiem sądziłam, że człowiek wtedy jest odważny, kiedy się nie boi. Strach kojarzyłam z tchórzostwem i zahukaniem.
W okresie studiów strach się mnie nie imał. Podczas studenckich strajków szybko wyzbyłam się lęku: o siebie i o przyszłość. Byłam młoda i w ogóle nie brałam pod uwagę tego, że coś mogłoby mi się stać. Nawet do kwestii chorób nie podchodziłam wówczas poważnie. Zaczęłam się bać później: o siebie, ale przede wszystkich o innych. Bałam się, że ich stracę.
Kiedyś wykazywałam się odwagą, mówiąc otwarcie to, w co wierzę i działając w zgodzie z wyznawanymi zasadami, czasami za cenę kosztów osobistych. Bywałam zuchwała, miałam tupet. Potrafiłam iść pod prąd. Z czasem doszłam do wniosku, że sam dawanie upustu swojej złości i potrzebie opanowania sytuacji nie wymaga ode mnie tej odwagi aż tak wiele, jak można by przypuszczać. Robiłam to automatycznie. Co to za odwaga? Gdzie tu męstwo? To nie sztuka zdobyć się na bohaterstwo, gdy się jest odważnym.
Z czasem odwagą stało się dla mnie eksperymentowanie z niemówieniem tego, co myślę. Powstrzymywanie się od powiedzenia czegoś w niewłaściwym momencie i wybieranie trudniejszej drogi, która wymaga dogłębnego przemyślenia, co i komu przekazać. Trzeba nie lada odwagi, by samej sobie jasno określić, co chcę osiągnąć. I wiedzieć, kiedy do tego podejść strategicznie, a kiedy pozwolić sobie a spontaniczność. To były moje „milczące” akty odwagi.
Prywatne, nierzucające się często w oczy, akty małej odwagi zazwyczaj bywają niezauważone przez innych. W pewnych okolicznościach odwagą może być zgoda na pokazywanie złości, w innych aktem wymagającym zebrania się na odwagę będzie zainicjowanie trudnej rozmowy i przeprowadzenie je ze spokojem i opanowaniem, pomimo, że masz ochotę pokrzyczeć. To też jest odwaga. Bo odwaga mieszka po drugiej stronie lęku.
Nie zakładaj, że twoja koleżanka, która przygotowuje się do wyprawy do Indii wykazuje się większą odwagą niż kolega, który spędza czas w domu pod Warszawą. Ktoś, kto trzyma się blisko domu być może wiedzie mało spektakularne życie. Jego relacja ze swoim domem może być cudownie złożona i wypełniona coraz to nowymi doświadczeniami w ogrodzie, a to wymaga prawdziwego ducha przygody. Może w tym ogrodzie lub domu przygotowuje śmiałe polityczne wystąpienia albo zastanawia się, jakie trudne decyzje podjąć w związku, który chyli się ku upadkowi.
Ogromnej odwagi wymagało ode mnie na przykład ćwiczenie samego słuchania w celu zrozumienia tego, co chce powiedzieć druga osoba. Następnie przekazywałam, co byłam w stanie zrozumieć z zasłyszanych słów, dopiero wówczas mogłam przedstawić swój punkt widzenia, bez obwiniania osoby, która mnie skrytykowała.
W momencie, gdy miałam ochotę kogoś udusić, mówiłam: „Potrzebuję chwili spokoju, żeby to sobie przemyśleć. Wrócimy do tego później, dobrze?”. W chwilach szczególnie nacechowanych emocjonalnie starałam się raczej nie reagować, a przynajmniej nie nadmiernie. Kułam żelazo, gdy już było zimne! W chwilach szczególnego napięcia zamiast powtarzać sobie: „Zrób coś. Nie stój tak!”, mówiłam sobie: „Nie rób nic, stój”.
Czasami, by coś odważnie zmienić, potrzebna jest strategia, koncepcja, plan. Milczenie zamiast mówienia, by móc jak najskuteczniej wprowadzać ważne dla mnie zmiany wymagało ode mnie całych pokładów odwagi. Śmiałe akty cichej odwagi wymagają tego, by działać spokojnie i mądrze. Nie wystarczy zamknąć oczy i skoczyć.
Odwaga to nie wybuchy gniewu, obwinianie innych, odcinanie ich od siebie czy dramatyczne kłótnie, po których ratujemy się ucieczką. Prawdziwa odwaga to uważne planowanie, jak zaprosić osobę, która cię skrzywdziła do rozmowy dającej obydwu stronom jak najlepszą szansę na szczegółowe omówienie problemu. Konfrontacja to też komunikacja, polemika to również rozmowa.
Odwaga jest w naszych głowach. Nie rodzimy się z nią, nie uczymy się jej w szkole, nie czerpiemy jej z książek. To coś, w czym ćwiczymy umysł, wybór, którego dokonujemy dzień po dniu. Odwaga, czyli chwila nieuwagi. Bo prawdziwie odważny dziś może być tylko wczorajszy tchórz.
W poniedziałek wracam na salę. Ciekawe, co na tym straci: praca na sali czy pisanie na blogu?