Na ostatnim roku studiów psychologicznych uczestniczyłam w seminarium „Psychologia kobiety”. Zajęcia prowadził mężczyzna, prof. Kazimier Pospiszyl. Piękny, mądry, w sztuczkowej marynarce, obiekt westchnień wszystkich seminarzystek (łącznie z piszącą te słowa), autor książki pod tym samym tytułem, jedynej publikacji w polskiej literaturze powojennej na ten temat.
Na zakończenie semestru profesor potoczył swoim niebiańskim spojrzeniem po zgromadzonych w auli studentkach (a lubił robić wrażenie na odbiorcach), po czym w przypływie szczerości wyznał: „Drogie panie, jestem mężczyzną i jako taki napisałem książkę „Psychologia kobiety”. Do was jako kobiet należy przywilej opisania mężczyzn w podobnej, im poświęconej publikacji „Psychologia mężczyzny”. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwała spontaniczna, może nawet nieprzemyślana, a przez to szczera do bólu wypowiedź jednej ze studentek w ostatniej ławce, która półgłosem, bardziej do siebie niż do innych powiedziała: „Ale po co od razu pisać osobą książkę? Czy nie lepiej uszczegółowić rozdział w „Psychologii zwierząt”?”.
Jak łatwo się domyślić to ja pozwoliłam sobie w obecności autorytetu na tę uwagę. Już wtedy miałam rude włosy i silne przekonanie, że mówienie tego, czego ludzie od nas oczekują jest niepotrzebną startą czasu. I nigdy tego pomimo upływu lat przekonania nie zmieniłam. Nie po to w końcu Pan Bóg dał nam uszy i usta, żeby powtarzać zasłyszane wiadomości. A przynajmniej nie tylko po to.
Kiedy aplikowałam po zakończeniu studiów w Instytucie Psychologii na stanowisko asystenta w Zakładzie Psychologii Społecznej nikt nie miał wątpliwości, kim jestem. Moja kontrowersyjna wypowiedź zapewniła mi rozpoznawalność, zjednała sympatię i zapewniła pracę.
Po wielu latach, po zmianie sytuacji osobistej podjęłam pracę w Programie Trzecim. Podczas odsłuchiwania „szpiega” (kto pracował w mediach, ten wie) nieoczekiwanie usłyszałam jak podczas Klubu Trójki profesor Pospiszyl przywołuje tę historię i zapowiada swoją kolejną książkę „Tristan i Don Juan, czyli odcienie miłości mężczyzny w kulturze europejskiej”, poświęconą psychologii mężczyzny. Dasz wiarę, mężczyzna napisał książkę o psychologii mężczyzn. Byłam w tej historii jego muzą, inspiracją, by w sposób przemyślany opisać zdarzenia. W ten oto sposób na stałe przeniknęłam do historii polskiej psychologii.
Mam poczucie, że można obserwować ludzi z odległego miejsca, w których większość z nas żyje, chowa się lub ucieka, mając nadzieję na znalezienie emocjonalnego bezpieczeństwa. Można jednak spróbować podejść do sprawy, człowieka tak blisko, jak to tylko jest możliwe. Niekomfortowo blisko. Niebezpiecznie blisko. Pięknie blisko. Narażając się na nieprzyjęcie. Można powiedzieć jasno o co nam chodzi: w miłości i życiu, w relacjach.
Dystans to oszust. Zniekształca to, jak postrzegamy siebie samych, jak siebie rozumiemy. Przez większość mojego życia próbowałam stworzyć bezpieczny dystans między sobą a wszystkim, co wydawało się niepewne. I każdym, kto mógł mnie ewentualnie skrzywdzić. Ale w końcu nauczyłam się, że najlepszy sposób na znalezienie światła w ciemności to nieodpychanie innych, ale wpadanie na nich wprost. Nie boję się być. Mówić i rozmawiać. Czasami trzepocąc rzęsami prosić. Przysługę. Jestem chyba bezwstydna. Bo na pewno nie jestem głupia.
Najbardziej pasjonuje mnie faza tworzenia jaką jest dzielenie się. Twórcy dzielą się, gdy ktoś ich czyta lub słucha ich słów: w książce, na blogu lub w social mediach. Jestem uzależniona od dzielenia się. Niezależnie od skali czy miejsca jedna rzecz jest zawsze trudna. Zawiera się w pytaniu: „… będziecie to czytać?”.
Pokłady bezwstydu w człowieku są ogromne – można kopać i kopać, a i tak nie dotrze się do dna. W każdym razie ja jeszcze nie dotarłam. Nie chcę się domyślać, wolę cię dopaść, napaść i poprosić, byś to przeczytał i przekazał dalej. Pomożesz?