Wszyscy szybciej biegamy, bardziej się meczymy i dłużej pracujemy. Tak bardzo absorbuje ans dotrzymywanie kroku innym ludziom, że przestajemy zauważać, że bierzemy udział w syzyfowym wyścigu, którego i tak nie jesteśmy w stanie wygrać.
Cala ta gorączkowa bieganina pociąga za sobą ukryte koszty: utrudnioną koncentrację, mniej czasu na każde zadanie, rzadsze okazje do refleksji i myślenia w dalszej perspektywie.
Gdy w końcu wracamy do domu mamy mniej energii dla rodziny, mniej czasu na relaks i odpoczynek, a także mniej godzin na sen.
Rano wracamy do pracy, czujemy się niewypoczęci, nie jesteśmy w Stanie w pełni zaangażować się w pracę, mamy trudności z koncentracją. To błędne koło, które kręci się siłą własnej bezwładności. Nawet ci, którym udaje się osiągnąć wysoki poziom wyników, płacą osłabieniem poczucia satysfakcji i spełnienia. Etos „więcej i szybciej” generuje wartość zawężoną, spłycona i doraźną. Paradoksalnie coraz więcej i więcej daje coraz mniej i mniej. Może gdyby powiedzieć ludziom, że mózg to taka apka, zaczęli by go częściej używać.
Pomyśl przez chwilę o swoich doświadczeniach w pracy. Jak bardzo się angażujesz? Jaką cenę płacisz za swój styl pracy? Jaki to ma wpływ na twoich podwładnych i najbliższych?
Ile wyniosą skumulowane koszty po dziesięciu latach, jeśli nadal będziesz postępować tak, jak do tej pory?
Nasze obecne podejście do pracy źle wpływa na nasze życie osobiste, na ludzi, którymi kierujemy. I na organizacje, dla których pracujemy. Przyjmujemy fatalne założenie, że najlepszy na świecie sposób na osiągnięcie czegoś więcej to dłuższe godziny pracy, najlepiej nieprzerwanej pracy. Im dłużej pracujemy i im dłużej brakuje nam prawdziwego odpoczynku, tym bardziej popadamy w przeciętność i redukujemy naszą efektywność, a nasza niecierpliwość, frustracja, rozkojarzenie i brak zaangażowania szkodliwie wpływa na otoczenie.
Dlaczego taka sytuacja trwa tak długo? Odpowiedź wynika z prostego założenie, które głęboko zakorzeniło się w kulturze firm oraz naszych własnych przekonaniach, że istota ludzka najwydajniej działa w taki sam jednowymiarowy sposób, jak komputer: stale na wysokich obrotach, przez długi czas i obsługując wiele programów jednocześnie. Już za długo wierzymy w ten mit, który stanowi coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego, pilnie usiłujemy naśladować maszyny, którymi mamy kierować, co kończy się tym, że to one kierują nami.
Nawet najdroższy i najwydajniejszy komputer jednak z czasem tarci na wartości. Ludzie w odróżnieniu od komputerów dysponują potencjałem do rozwoju i postępu, do pogłębiania swojego wnętrza, a także doskonalenia swoich umiejętności. Jednak, aby wykorzystać swój potencjał, muszą postępować znacznie bardziej umiejętnie niż dotychczas.
Taka praca nie ma sensu. To jaka ma sens?