Przeżyłam naprawdę przerażające chwile: na morzu, w górach, na autostradzie. Jeśli odczuwałam niepokój to najczęściej w towarzystwie innych ludzi. Nie zawsze czułam się bezpiecznie, dlatego wielokrotnie potrzebowałam stanąć we własnej obronie.
M. widział siebie jako kogoś wyjątkowego. Złościł się, kiedy uchylałam się od wspólnej odpowiedzialności za jego ryzykowne decyzje finansowe. Z czasem stał się nieuprzejmy, a nawet ubliżający. Nadużył zaufania moich przyjaciół z radiowej Trójki, prosząc ich o finansowe wsparcie. Brać potrafił jak mało kto, miał kłopot ze zwrotem. I tak straciłam przyjaciół. Biorcy istnieją tak długo, jak długo są dawcy. Nie moja wina, moja odpowiedzialność.
W domu rodzinnym mojego męża, akceptowano to, że jego ojciec zachowywał się jak dziecko. Kiedy dorośli nie mogą się sami kontrolować (np. nie potrafią zapanować nad swoim uzależnieniem od alkoholu), nie będą też kontrolować swoich dzieci. A tymczasem to dzięki samokontroli naszych rodziców uczymy się kontrolować siebie samych. Robimy sobie to, co było robione nam. Kiedy mamy rodziców, którzy zapewniają nam jasne, konsekwentne i odpowiednie ograniczenia, uczymy się odnosić je do siebie. Dzieci jak dorośli, potrzebują mieć jasność i granice. To twoje, a to moje.
Ludzie wychowani bez ograniczeń nie uczą się wzajemności. Ich rodzice nie nauczyli ich, że aby coś dostać, trzeba dać coś w zamian. Za to przekazali im informacje, że będą się nimi zawsze opiekować, a oni nie muszą w zamian robić nic. Takim dzieciom się pobłaża i zaspokaja ich zachcianki. To nadmiernie pobłażliwi rodzice sprawiają, że u dzieci rozwija się schemat roszczeniowy i przekonanie o przesadnych uprawnieniach. Rodzice przejmują codzienne obowiązki, decyzje i trudne zadania za dziecko. Potem partnerzy przejmują często bezwiednie to zobowiązanie. To takie proste!
Nie zapomnę, jak podczas rozprawy sądowej, w której wierzyciele próbowali rozciągnąć wierzytelność na majątek współmałżonka, młody sędzia orzekający w tej sprawie na chwilę przed wyrokiem, popatrzył na mnie z uwagą, jakby chciał powiedzieć: „Dziewczyno, co tu robisz?”. Zobaczyłam ten wzrok. Odebrałam wiadomość, że jeśli nie stanę po stronie tego, co mnie ogranicza, zostanę ze swoimi ograniczeniami. A gdy stanę po stronie swoich możliwości, one się rozwiną. Skorzystałam z okazji. Wybrałam siebie.
Wszyscy doskonale znamy swoje ograniczenia. I zawzięcie ich bronimy. Tworzymy w głowie sale sądowe i bierzemy na siebie rolę oskarżycieli. Ale kogo właściwie oskarżamy? Siebie i swoje możliwości. A gdybyśmy tak odwrócili ten scenariusz? Człowieku, kiedy następnym razem postanowisz sobie wytknąć jakąś nieumiejętność lub niedoskonałość, zatrzymaj się i zastanów: czy to komukolwiek pomoże?
Jesteś nadwrażliwy? A może wyjątkowo empatyczny? Niezorganizowany? A może wolisz działać niż rozmyślać? Skupiasz się na celu bardziej niż na szczegółach? Jesteś osobą apodyktyczną? A może jesteś urodzonym liderem odznaczającym się zdecydowaniem i pewnością siebie? Za co tu przepraszać? Z czego się tłumaczyć? Nikt nie jest doskonały.
Kiedy już na pewno wiadomo, że coś wymaga naprawy, stań po swojej stronie. Jeśli cię ktoś zawiódł, coś zaniedbał, zachował się, jakbyś nie istniał, obiecał jedno, a zrobił drugie, zignorował cię, przekroczył twoje jasno ostawione granice, obgadywał cię za twoimi plecami, groził ci, wykorzystał cię, dyskryminował, oszukał cię, okłamał lub zaatakował, to normalne, że się tym przejmujesz. Zasługujesz na przyzwoitość, tak jak każdy inny człowiek.
Spróbuj wykonać pewne ćwiczenie. Wyobraź sobie, że jesteś obrońcą na sali sądowej i bronisz swoich możliwości. Masz na to tylko 5 minut. Dasz wiarę, że taka obrona uratowała kiedyś moje życie?
Ze specjalną dedykacją dla Magdy.