Jakie to wszystko jest dziwne: najpierw ludzie mają swoje pocałunki, śmiech, swoje objęcia, czułe słowa, radości i troski. Piękne życie, które wcześniej czy później się zapada. Na koniec nie pozostaje po nim nic oprócz kilku drobiazgów, których znaczenie rośnie po śmierci właściciela lub właścicielki i które stają się ważne, czasem nawet święte.
Mamie zawdzięczam wszystko: opiekę, troskę, wychowanie, wykształcenie. Byliśmy oszczędną rodziną, bo w praktyce miałam tylko ją. Mama pod nieobecność ojca była dla mnie całym światem. Nauczyła mnie miłości, tego, jak być kobietą, jak funkcjonować w świecie, jak wypełniać rolę żony, matki – wszystkiego. Wychowała, jak umiała. Wychowała, bo kochała. (…)
Z mamą łączyła nas płeć, ale dzieliła różnica pokoleń. Ona nieustająco przeżywała swoją przeszłość, w tym rozpad małżeństwa, ja byłam raczej osadzona w teraźniejszości. Nerwowo przebierałam nóżkami w blokach startowych w oczekiwaniu na lepszą przyszłość. Gnało mnie do ludzi, do świata. To nieuchronnie tworzyło konflikty na linii: matka – córka. Utożsamiałam się z mamą, była dla mnie ważna, ale z czasem ustawiłam się do niej w kontrze, żeby ustalić, kim sama jestem. Rywalizowałyśmy, zapewne podświadomie. Nie chodziło o to, która z nas wygra, tylko o to, która psychologicznie zdominuje rywalkę. Gdy byłam już bardzo dorosłą osobą moja mama przegrała walkę z ciężką chorobą. Na radzenie sobie w takiej sytuacji nie można być przygotowanym, ja w każdym razie nie byłam. Oczekiwałam nieuchronnego i zaklinałam rzeczywistość, by to co przyszło, nigdy się nie wydarzyło. Po śmierci mamy szczęśliwe wspomnienia z dzieciństwa zamieniły się w ostre noże, które raniły mnie dzień po dniu. To była bardzo długa chwila w moim życiu, czas potrzebny, żeby usiąść i pomyśleć. Zapłakać. A potem znowu się podnieść.
Z czasem nauczyłam się, by nie opłakiwać wszystkiego, co przypominało mi mamę. Dopóki człowiek chce się trzymać gorzkich wspomnień o tych, którzy odeszli, dopóty będą go one ranić. I choć chwile, z których składa się życie, płyną jak rzeka i na pierwszy rzut oka nic się nie zmienia, to pewnym momencie, wystarczy spojrzeć za siebie, żeby zobaczyć wyraźnie, ile bólu i cierpienia wypłukały.
Żałobę po śmierci mamy przechodziłam długo i boleśnie. Bez miłości nie ma żałoby. Żałoba to dowód miłości. Mamy szczęście, że możemy kogoś opłakiwać. Tak mocno jak kochaliśmy, tak bardzo teraz opłakujemy.Żałoba to przywilej, bo miłość to przywilej.